Ślęża i Sobótka - kanał informacyjny

Ta strona (blog) ma informować o wszystkim co się dzieje wokół wyjątkowej Góry Ślęży. Jest to uzupełnienie do różnych informacji i wydarzeń lokalnych z bliższej i dalszej okolicy tej magicznej góry. Zapraszam do dodawania materiałów filmowych, zdjęciowych i tekstowych jak i darmowych ogłoszeń i reklam. Prosimy również o informacje o imprezach które mają się odbyć.



Sobótka

W tej zakładce umieszczam materiały dotyczące Sobótki, Ślęży i okolic które z różnych powodów mogą zniknąć z sieci.  

  Pierwszy materiał ze strony która znikła. www.zobten.com/

Przełom 1944/1945 roku. Rejon Ślęży. Mieszkańcy okolicznych wiosek słyszą każdego dnia wzmożony ruch na drodze okalającej Zobtenberg. Sowieci szykują się do wielkiej ofensywy, a bezpieczny dotąd dolnośląski Heimat, do którego wojna jeszcze nie dotarła szykuje się do obrony. Teren góry od dawna jest już zamknięty, otoczony szczelnym kordonem bezpieczeństwa. Trwa koncentracja wojska. Spokojne dotąd okolice zamieniają się powoli w bastion. Wśród licznych transportów znajduje się kilka o charakterze specjalnym. Ciężarówki wypełnione skrzyniami wjeżdżają od strony Tąpadła. Zjeżdżają na lewo w stronę Czernicy bądź w prawo, kierując się na szczyt Ślęży. Po jakimś czasie wracają, wyraźnie nieobciążone, ich silniki nie wyją już tak przeraźliwie...

Zagłębiając się w historię Sobótki z okresu II wojny światowej, czyli jakby mogło się wydawać, temat szeroko opracowany i rzetelnie przestudiowany, ku naszemu zdumieniu natrafiamy na wiele białych kart, zbiór sprzecznych i lakonicznych informacji. Bezpośrednia bliskość prężnego ośrodka akademickiego, jak też sama atrakcyjność merytoryczna zagadnienia (mamy tu na myśli walory turystyczne, historyczne i eksploracyjne) wbrew pozorom nie zaowocowała, jak dotąd, drobiazgowym i całościowym spojrzeniem na dzieje Sobótki i Ślęży. Nawet tak, zdawałoby się, ważne wydarzenie, jakim było zajęcie ówczesnej miejscowości Zobten (Sobótki) przez wojska radzieckie w maju roku 1945, nie jest jednoznacznie datowane w źródłach i opracowaniach, jak też w relacjach świadków czy ich potomków. Zanim jednak ostatecznie wydamy Zobten w ręce wojsk Armii Czerwonej, zajmijmy się jego wojenną historią.

Przed wojną Zobten i Zobtenberg (Sobótka i Ślęża) były jednym z ulubionych miejsc weekendowych wypadów dla mieszkańców ówczesnego Breslau. W tym względzie do czasów dzisiejszych nic się więc nie zmieniło. Malownicze miejscowości przytulone do prastarej i tajemniczej góry, dalece bardziej zadbane niż obecnie, rozpalały wyobraźnie naukowców jak i zwykłych turystów. Na pocztówkach z tamtego okresu widać schronisko na Ślęży, idylliczne krajobrazy i sielską panoramę okolic masywu. Przez większą część II wojny światowej bowiem, opisywane okolice cieszyły się względnym spokojem. Sobótka od lat 20. XX wieku była jednym z trzech ośrodków przemysłowych w Niemczech, gdzie prowadzono eksploatacje złóż magnezytu. W czasie wojny, a właściwie w końcowym jej etapie, część obiektów przemysłu wydobywczego została zaadaptowana na potrzeby produkcji zbrojeniowej. W Śląskich Zakładach Przeróbki Rud Magnezytu, w szybie ''Eva'' (obiekt o kryptonimie Seehund) produkowano dla firmy FAMO z Wrocławia części do 18 tonowych ciągników artyleryjskich, zaś w kopalni ''Elsę'' należącej do Śląskich Kopalni Magnezytu w Sobótce-Strzeblowie wytwarzano dla oddziału firmy Krupp z Laskowic wały korbowe do samolotów. Warto wspomnieć, że Sobótka od 1942 roku była również miejscem zabezpieczenia i przechowywania najstarszych dokumentów i muzealiów z Archiwum oraz Muzeum Diecezjalnego we Wrocławiu. Spokój zniknął jednak wraz z rokiem 1945 i wielką ofensywą Sowietów.

Operacja Dolnośląska została zaplanowana przez dowództwo radzieckie pod koniec stycznia 1945 roku. Jej głównym zadaniem miało być rozbicie jednostek grupy Armii ''Środek'' rozmieszczonych na Łużycach i Dolnym Śląsku. 8 lutego ofensywę rozpoczął udany atak Sowietów w okolicach Ścinawy. W następnych dniach Niemcy zaczęli rozmieszczać wojska w rejonie natarcia. W okolice Sobótki oddelegowano 20. Dywizję Pancerną. Północno--wschodni rejon Sobótki w połowie lutego stał się jednym z punktów na linii frontu przebiegającej od Kostrzy po Jordanów Śląski. 11 lutego część mieszkańców Sobótki i okolicznych wiosek została ewakuowana w rejon Kotliny Kłodzkiej. Już w pierwszych dniach lutego wojska ZSRR, a konkretnie 5. Armia Gwardii i oddziały 52. i 6. Armii, otrzymały rozkaz okrążenia i zdobycia Breslau. Pierścień wokół miasta zamknął się nocą z 13 na 14 lutego, gdy wyżej wymienione jednostki połączyły się w okolicach wsi Domasław. Niemcy odpowiedzieli jeszcze tego samego dnia atakiem skierowanym w stronę Breslau siłami 8., 19. i 20. Dywizji Pancernej, gromadzonych u podnóża Ślęży i w okolicach Sobótki. Natarcie przyniosło chwilowy sukces w postaci przerwania radzieckiego okrążenia, jednak już po kilkunastu godzinach sowiecki kordon zamknął się ponownie. 17 lutego Rosjanie zajęli rejon Sobótki i Ślęży, ale szybko utracili go na rzecz hitlerowskiej 17. Armii, która zdołała utrzymać się tam aż do maja 1945 roku. Mieszkańcy Breslau z niepokojem i nadzieją śledzili zmieniającą się sytuację w rejonie Sobótki, co znajduje swoje odzwierciedlenie w doniesieniach prasowych. W gazetach (głównie ''Schliesische Tageszeitung") i raportach wojskowych z ostatniej fazy wojny przewijają się informacje o sowieckich próbach zajęcia Sobótki oraz przyjmowane z ulgą zdania ''sytuacja w Sobótce stabilna". Pisano o walkach pancernych w rejonie góry, o umacnianiu się sił radzieckich w tej okolicy (przykładowo w ''Kriegstagesbuch" z 6 marca znajdujemy wzmiankę o pięćdziesięciu sowieckich transportach lotniczych z zaopatrzeniem lądujących w okolicy miasteczka), a także zamieszczano szczegółowe informacje o stratach poniesionych przez Rosjan. Niesamowite wrażenie robią raporty z punktu obserwacyjnego na Ślęży, w których, pomimo oficjalnego tonu, przebija rezygnacja i brak wiary w zwycięstwo. Z ciekawostek warto przytoczyć informacje o tajemniczym przejściu podziemnym prowadzącym z Wrocławia do Sobótki. Pomimo tego, że pisano iż tunel istnieje jedynie w legendach, ludzie nie tracili nadziei. W prowadzone przez ochotników poszukiwania przejścia, angażować się miało się nawet wojsko.

Maj przyniósł ostateczne rozstrzygnięcia. 7 dnia tego miesiąca rozpoczęło się natarcie wojsk radzieckich. W wyniku zaciekłych walk, jak podaje niemiecka prasa, Sobótka wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk. Pomimo tego, że wojska niemieckie wspomagane były przez grupę bojową SS, (SS--Kampfstaffel Dirks), dysponującą ośmioma działami samobieżnymi, Niemcom nie udało się pokonać wojsk radzieckich. Początkowo kwestionowaliśmy datę 8 maja jako dzień ostatecznego zajęcia Sobótki przez Rosjan, gdyż autorzy opracowań, nie dysponując niepodważalnymi informacjami na ten temat, podawali ją niejako cytując innych badaczy. Nasze wątpliwości rozwiała jednak akoniczna notatka wojskowa właśnie z tego dnia, informująca o odwrocie i kapitulacji niemieckiej załogi z Sobótki. Pomimo tego, że miasto nie ucierpiało znacznie w wyniku działań wojennych, skala zniszczeń dla Sobótki to aż 50%, co sugerowałoby coś zupełnie przeciwnego. Przykład chociażby Oleśnicy dowodzi jednak, że upojeni zwycięstwem (i nie tylko) Sowieci potrafili niszczyć miasta dużo skuteczniej niż nawet najcięższe działania wojenne...

Równolegle w tle wojennych wydarzeń roku 1944 i 1945 w rejonie Sobótki, według nielicznych przekazów świadków, miały miejsce akcje specjalne związane prawdopodobnie z ukrywaniem przez Niemców depozytów. Wydawać by się mogło, że wspólnym elementem i niejako zawiązaniem akcji jest z pewnością na poły legendarna, znana większości pasjonatów tajemnic, sprawa tzw. ''złota Wrocławia". Trudno jednoznacznie stwierdzić, kiedy ów termin pojawił się po raz pierwszy w odniesieniu do depozytów dolnośląskich, a może tylko wrocławskich banków ukrytych przez nazistów na przełomie 1944 i 1945 roku, gdzieś w Sudetach. Na czym opieramy w takim razie wiedzę o tym wirtualnym skarbie, poszukiwanym co najmniej z takim samym zapałem jak Bursztynowa Komnata?

Dysponujemy zachowanymi i udokumentowanymi zeznaniami prawdopodobnego uczestnika akcji ukrywania ''złota Wrocławia", Herberta Klosego. Przez kilkadziesiąt powojennych lat ten były funkcjonariusz wrocławskiej Policji, przesłuchiwany przez Urząd, a później Służbę Bezpieczeństwa dostarczał szczegółów skomplikowanej łamigłówki, jaką były okoliczności wywozu depozytów z Wrocławia, typowania potencjalnych skrytek i wreszcie samej akcji. W efekcie mamy dzisiaj kilkanaście prawdopodobnych lokalizacji. Lokalizacji, których nawet przy dzisiejszym stanie techniki nie jesteśmy w stanie zweryfikować. I wydaje się, że zeznania Klosego to jedyny bezpośredni trop. Zaznaczmy, bardzo kiepski. Za to pośrednich mamy całe mnóstwo w postaci relacji, zeznań i listów świadków. Mimo że brak jest jakichkolwiek racjonalnych przesłanek, nie ma śladu po domniemanym ogłoszeniu we wrocławskiej prasie i obwieszczenia apelu do mieszkańców i właścicieli zakładów jubilerskich o składanie depozytów w prezydium policji, poszukiwania „złota Wrocławia" trwają - nieustająco. Mniej lub bardziej oficjalnie.

Ciąg dalszy historii ''złota Wrocławia" przez lata dopisywał mjr kontrwywiadu wrocławskiej SB Stanisław Siorek. Oficer ten od początku lat 70. zaangażowany służbowo w sprawy niemieckie, upodobał sobie szczególnie weryfikację posiadanych w archiwach i zbieranych w trakcie działań operacyjnych informacji dotyczących ukrytych depozytów poniemieckich. Łącząc osobistą pasję z obowiązkami służbowymi, w największym chyba stopniu przyczynił się do popularyzacji wielu do dzisiaj badanych historii ''skarbowych". Jemu zawdzięczamy też dobudowę merytoryczną legendy „złota Wrocławia", która zapewne powstała w oparciu o kontakty majora ze wspomnianym wcześniej Herbertem Klose. Zainicjowało to cały mechanizm poszukiwań mitycznego depozytu wrocławskich banków ukrytych w Sudetach, którego punktem kulminacyjnym były akcje eksploracyjne prowadzone przez... przedstawicieli MON i MSW w latach 80. ubiegłego wieku.

Informacje dotyczące depozytów, zbierane na Dolnym Śląsku przez regionalne służby kontrwywiadu i wywiadu SB trafiały w postaci meldunków również do centrali w Warszawie. Zgromadzone materiały, w opinii wysokich funkcjonariuszy MSW, były na tyle obiecujące, aby zorganizować większą akcję weryfikacyjną. Działania takie zaaprobował gen. Czesław Kiszczak szef kontrwywiadu WSW, późniejszy Minister Spraw Wewnętrznych. W 1980 r. powołana została ekipa złożona z przedstawicieli zarówno MSW jak i MON, wyposażona we wszelkie narzędzia i pełnomocnictwa umożliwiające przeprowadzenie zaawansowanych prac eksploracyjnych w rejonie Sudetów. Celem było dotarcie do „złota Wrocławia". Wytypowanych zostało 11 ''najbardziej interesujących obiektów". Wśród nich, drugim w kolejności był masyw Ślęży. Co ciekawe, resortowi poszukiwacze skarbów nie byli pierwszymi eksploratorami działającymi na Ślęży z ramienia i za przyzwoleniem socjalistycznej ojczyzny...

W roku 1949 roku do Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, zajmującego się wykrywaniem i zabezpieczaniem mienia poniemieckiego na Ziemiach Odzyskanych wpłynęło zgłoszenie kierownika schroniska na Ślęży Tadeusza Hudycza oraz kierownika szkoły Gerarda Kaczmarka zaniepokojonych dziwnymi zjawiskami mającymi miejsce na szczycie Ślęży. ''Stwierdziliśmy, że pod polaną znajdują się prawdopodobnie schrony, czy też magazyny na podstawie opukania. W pobliżu domu zaobserwowano również częsty ruch kilku osobników w porach nocnych, dym wydobywający się spod kamieni, oraz ślady ścieżek i liczne nawoływania, to wszystko świadczy o zamieszkiwaniu i ewentualnym strzeżeniu tych bunkrów. Podkreślić należy, że postępowanie tych osobników jest bardzo ostrożne. Przypuszczamy również, że posiadają oni aparaty podsłuchowe". Sprawa ta na tyle zaintrygowała kierownictwo PPT, że niemal natychmiast na miejsce został wysłany inspektor Leonard Rogala. Spędził on na szczycie całą noc czuwając i obserwując ze schroniska teren polany. Niestety, nie zauważył żadnych niepokojących zjawisk. Całą noc trwała jednak zawieja śnieżna, znacznie ograniczająca widoczność. Nad ranem jedynym podejrzanym tropem, były ślady butów, męskich i damskich na śniegu. Prowadziły jednak donikąd. Podobnie zresztą jak tajemnicze dymy, które okazały się być poranną mgłą spowijającą szczyt niemal każdego ranka.

30 lat później na Ślęży pojawiła się inna, znacznie liczniejsza ekipa. Wydaje się, że sprawcą zamieszania był niejaki Marian Orłowski z Głogowa. W swym liście skierowanym zarówno do TVP jak i ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza, relacjonował swoje wyprawy na szczyt Ślęży, które odbywał w 1946 roku. Wskazywał okoliczności i miejsce prawdopodobnego ukrycia przez Niemców znacznych dóbr. Na podstawie zebranych relacji autochtonów oraz własnych obserwacji ustalił uznaną najwyraźniej, za dość wiarygodną wersję wydarzeń jaka miała miejsce na Ślęży na przełomie 1944 i 1945 roku. Na tyle wiarygodną, że premier wydał polecenie dokładniejszego zbadania tej sprawy. Zadanie to realizowane było przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu przy współpracy z Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich. List Orłowskiego nie był oczywiście jedynym źródłem na jakim wówczas się oparto, uzupełnieniem były materiały gromadzone przez Służbę Bezpieczeństwa. Do dyspozycji ekipy został oddany dźwig, saperzy oraz specjalistyczny sprzęt pomiarowy. Według raportu końcowego, akcja zakończyła się niepowodzeniem. Chociaż urządzenie wykazało pewne anomalie, nie było jednak możliwości technicznych weryfikacji odczytu. Prace zostały przerwane nagle, a oficjalną przyczyną były niesprzyjające warunki pogodowe. Mimo to, w tym samym roku podobne akcje ponawiano kilkakrotnie m.in. z inicjatywy wspomnianego już mjr SB Stanisława Siorka, przy udziale Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno--Konserwatorskiego i z wykorzystaniem aparatury Zakładów Badawczo Projektowych Miedzi „Cuprum" oraz Wojskowego Instytutu Techniki Inżynieryjnej. Mimo uzyskania ciekawych wyników, ryzyko błędu w interpretacji badania było zbyt wysokie ze względu na niekorzystne oddziaływanie nadajnika telewizyjnego umieszczonego na szczycie Ślęży.

W czerwcu 1981 roku do działania przystąpiła wspomniana już ekipa MON i WSW. Wojskowi idą po przetartych już tropach przez swych poprzedników, na których wynikach zresztą bazują. Szczegóły podjętych działań w tym wypadku są jednak niedostępne. Wiemy jedynie o próbie penetracji podziemi kościoła na szczycie Ślęży. Działania takie wymagały jednak przeprowadzenia prac archeologicznych, na co zgodę szybko uzyskano. Niestety, na tym jednak działania się zakończyły, prac nie kontynuowano.

Na przestrzeni ostatnich 20 lat w artykułach prasowych i literaturze eksploracyjnej pojawiały się często informacje o ponownym zainteresowaniu Ślężą przez służby specjalne. Trudno oczywiście zweryfikować wiarygodność tego typu doniesień, chociaż można mniemać, że albo tym razem przeciek był kontrolowany, a całość akcji maksymalnie utajniona, albo po prostu to kaczka dziennikarska, żądnych sensacji reporterów. Nieoficjalnych akcji eksploracyjnych organizowanych przez mniej lub bardziej profesjonalne grupy poszukiwaczy skarbów nie sposób odtworzyć. Znana jest jedynie akcja Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej Włodzimierza Antkowiaka z pierwszej połowy lat 90., kiedy eksploratorzy wpadli na trop średniowiecznej kopalni złota umiejscowionej w pobliżu szczytu. Podstawą był artykuł w niemieckim periodyku archeologicznym, w którym opisano obiekt odkryty przy okazji budowy wodociągu doprowadzającego wodę do schroniska. Kopalnia została przebadana i zinwentaryzowana przez archeologów w 1929 roku. Przez kilkadziesiąt kolejnych lat fakt jej istnienia uległ zapomnieniu, aż do roku 1993 kiedy młody eksplorator Piotr Maliński na podstawie zapisów niemieckich archeologów dotarł do jej wnętrza. Wśród poszukiwaczy skarbów odkrycie kopalni budziło wiele emocji, wielkie były również nadzieje na odnalezienie ukrytych w niej depozytów. Penetracja kopalni, zakończyła się jednak niepowodzeniem, jej korytarze były puste. Również Wojtek Stojak, dolnośląski poszukiwacz skarbów prowadził badania browaru w Sobótce oraz Zamku-Górce usytuowanego u podnóża Ślęży.

Pomijając większość nieścisłości wynikających z braku szczegółowych informacji na temat miejsca ukrycia cennych depozytów w masywie Ślęży, wytypować można kilka potencjalnych lokalizacji, najlepiej nadających się do tego typu celów. W grę wchodzą przede wszystkim prawdopodobnie istniejące podziemia pod dzisiejszym kościołem, usytuowanym na terenie dawnego średniowiecznego klasztoru i zamku. Do dzisiaj, mimo prowadzenia na jego terenie zaawansowanych badań archeologicznych nie udało się odnaleźć do nich wejścia. Skała jednak, na której usytuowana jest świątynia posiada kilka tajemniczych, wydawać by się mogło niedokończonych tuneli. Wokół samego szczytu góry, znajduje się parę niezwykle interesujących miejsc. Niektóre formacje skalne noszą ślady ludzkiej ingerencji, pewne trakty wokół Ślęży prowadzą z kolei... donikąd. Wspomniany już Marian Orłowski w swym liście opisuje dokładnie jedno z takich miejsc znajdujące się faktycznie w pobliżu szczytu, które zdaje się nosić pewne znamiona działań maskujących. Wielce intrygująca była również kwestia odnalezienia fragmentów sań, w dość ustronnym i nietypowym miejscu. Wzbudziły one sporo emocji w związku z potencjalnym ładunkiem jakie miano przy ich pomocy transportować. Zwłaszcza, że w przypadku relacji z innych miejsc ukrycia depozytów, wątek sań pojawia się nader często. Ciężarówki wypełnione ciężkim i cennym ładunkiem nie były w stanie zimową porą sforsować oblodzonych i stromych podjazdów. Przeładowywać więc miano skrzynie na sanie, aby dostarczyć ładunek na ostatnim, najtrudniejszym etapie akcji ukrywania depozytów. Do dzisiaj nie wiadomo do kogo sanie należały i w jakich okolicznościach zostały porzucone na zboczach Ślęży.

Dzięki uprzejmości Wojtka Stojaka, który udostępnił nam list jaki otrzymał w 2001 roku od pana Stanisława Ż. Spod Pabianic, mogliśmy zapoznać się jeszcze z jednym wojennym epizodem, który miał się rozgrywać na sąsiadującym od południa z Górą Ślężą Masywie Raduni. Mianowicie na północno-zachodnim stoku mierzącej 481 m n.p.m. góry Czernicy znajduje się kopalnia chromitu. Złoże było eksploatowane już pod koniec XIX wieku oraz w czasie II wojny światowej. Minerał ten miał spore znaczenie strategiczne, służył do wyrobu stali chromowej, żelazochromu oraz jako komponent w procesie produkcji materiałów ogniotrwałych. W latach 1940-1943 wydobyto 21251 tego surowca. Po wyczerpaniu złoża kopalnię zamknięto. Prawdopodobnie pod koniec wojny Niemcy odstrzelili część chodników, oficjalnie w celu utrudnienia późniejszej eksploatacji kopalni albo... tu oddajmy głos panu Stanisławowi: ''Niemiec ten opowiadał mi, że w styczniu 1945 roku, jak Rosjanie zbliżali się do Wrocławia to jednej nocy jechała długa niemiecka kolumna samochodów ciężarowych. Wszystkie były pod plandeką. Oczywiście były zaciemnione i jechały późno w nocy. Kolumna stanęła, a potem jak ruszała i jeden samochód raptownie ruszył bo było ślisko, to odpięła się tylna klapa i wypadło kilka skrzyń. Jedna rozbiła się i wysypały się z niej maszyny do pisania. Jak się ten Niemiec dowiadywał to pojechali na Strzegomiany, Będkowice, Sulistrowicz-ki do Tąpadła. Tam miała być kopalnia magnezytu". Przypuszczać można, że opis ten prawdopodobnie wskazuje jednak kopalnię chromitu (chyba że nie znaną nam kopalnię magnezytu) na zboczu Czernicy. Obecnie rozpoznany jest jeden z dostępnych poziomów kopalni, którego chodnikiem można przejść na maks. odległość 422 m. Znajdujący się na zewnątrz kilkadziesiąt metrów wyżej 30 metrowy szyb jest drożny, trudno jednak stwierdzić, czy odchodzące z niego korytarze są dostępne. Interesujący wydaje się zalany wodą szyb wewnątrz wspomnianego wcześniej korytarza, prowadzący do zalanego niższego poziomu. Miejsce to wydaje się być najbardziej interesujące pod względem poszukiwań, jest jednak szkopuł - jest dobrze rozpoznane, stanowi bowiem cel licznych wypraw nurków jaskiniowych. Na całej długości dostępnej części kopalni znajdują się liczne zawały i ślepe odnogi. Potencjalnie zatem jest idealnym miejscem ukrycia depozytów. Niestety, możliwości eksploracji i jakiejkolwiek próby zweryfikowania niejasnych okoliczności ukrywania skarbów przez Niemców w kopalni są nierealne. Wracając do relacji pana Stanisława, rozczarowują nieco maszyny do pisania, ale przynajmniej opis wydaje się być w miarę racjonalny, gdyż Niemcy często ukrywali tego typu sprzęty biurowe. Świadczy o tym choćby jedno ze zgłoszeń skierowanych do PPT, dotyczące kopalni magnezytu w Sobótce, w których pojawiła się informacja o możliwości pozyskania maszyn nie tylko do pisania ale i do liczenia. Niestety, inspektorzy sprawdziwszy teren kopalni znaleźli jedynie fragmenty porcelany oraz przegniłe dywany. Wspomniane wcześniej obiekty związane z wydobyciem i przeróbką magnezytu w Sobótce i Sobótce Strzeblowie, wydają się również ciekawe pod kątem potencjalnej eksploracji. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że były eksploatowane przez kilkadziesiąt lat po wojnie. Zamknięto je w latach 80., dzisiaj na powierzchni ich teren jest niwelowany z przeznaczeniem pod zabudowę domków jednorodzinnych.

Podsumowując akcje eksploracyjne, jakie miały miejsce na Ślęży, jak do tej pory nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Nie oznacza to oczywiście, że okolica pozbawiona jest już tajemnic, wręcz przeciwnie, podjęcie nowych tropów, powtórna analiza dostępnych materiałów pozwala „skarbowymi" zagadkami świętej góry Słowian zająć się na nowo. Od ostatnich oficjalnych badań minęło prawie 30 lat, nastąpił w tym czasie potężny skok technologiczny w zakresie geofizycznych urządzeń pomiarowych. Dysponujemy zatem obecnie narzędziami o wiele bardziej doskonałymi niż ekipy działające na przełomie lat 70. i 80. Ponowna weryfikacja sporządzonych wówczas pomiarów, powtórzenie ich za pomocą nowoczesnego sprzętu, być może pozwoliłoby na podjęcie nowych tropów. Skoro przesłanki zorganizowania oficjalnych poszukiwań 30 lat temu były na tyle mocne, aby wyposażyć we wszelkie pełnomocnictwa i najnowocześniejszy ówcześnie sprzęt pomiarowy ekipę poszukiwawczą, co stoi na przeszkodzie zorganizowania dzisiaj podobnej akcji? Oczywiście koszty przedsięwzięcia oraz uzyskanie niezbędnych pozwoleń. Wydaje się jednak, że na dzisiejszym etapie zaawansowania działań eksploracyjnych, rozłożeniu ich w czasie i odpowiednim rozplanowaniu pozwoli w przyszłości na ponowna weryfikację podjętych 30 lat temu badań.
GRZEGORZ GÓRA, PIOTR MASZKOWSKI
http://www.zobten.com/


2. Materiał pochodzi z portalu, Inne Oblicza Historii 

 http://ioh.pl/artykuly/pokaz/penetracja-tak-si-zaczo,1078/

Autor: Wojtek Stojak

Penetracja. Tak się zaczęło


Czas akcji: dwudziesty trzeci maja roku 1983. Godzina, powiedzmy, ósma wieczorem. Nadchodzi noc. Miejsce akcji: niewielkie, przytulone do podnóża samotnej góry miasteczko na Dolnym Śląsku; oba – i miasteczko, i góra od zawsze okryte mgłą tajemnicy. W mieszkaniu na pierwszym piętrze jednego ze starych budynków przy ulicy Kościuszki siedzi, chodzi, wstaje, siada, pali papierosy i popija herbatę sześciu mężczyzn, pięciu w sile wieku i jeden stary. Stary trzyma się jakby z boku, widać, że nie jest jednym z nich. Czekają. Czasem któryś się odezwie, ale rozmowa się nie klei i nic dziwnego, większość widzi się po raz pierwszy. Pięciu z nich jest tutaj służbowo, jeden z własnej woli, czy nieprzymuszonej – to już inna sprawa. Co spowodowało, że zaczął mówić, nie dowiemy się już nigdy – ten człowiek od dawna nie żyje. Nie wiemy nawet jak się nazywał i kim był. Można domniemywać, że pokój, w którym czekają, to jego pokój i że przybysze piją jego herbatę i korzystają z jego gościny, ale czy nieprzymuszonej? Jeśli to nie jego lokum, to istnieje jeszcze „siódmy człowiek”, który o wszystkim wie, chociaż my nie wiemy nic o nim.


Z sześciu oczekujących mężczyzn czterech powinno nosić mundury, są tu służbowo. Nie mają ich właśnie dlatego, że są tu służbowo, ubrani w nie rzucające się w oczy, cywilne łachy. Dwaj z nich są tutaj doskonale znani, bo miasteczko jest małe. Jeden jest funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej w miejscowym komisariacie, drugi pracownikiem gminnej komórki Obrony Cywilnej. Od nich również nie dowiemy się niczego. Obaj ci mężczyźni nie żyją. Oni dwaj razem nie wzbudziliby żadnej sensacji wśród mieszkańców, ale w towarzystwie trzech obcych w mundurach mogą wzbudzić zainteresowanie. Dlatego tamci, obcy, są „po cywilnemu”. Czyjekolwiek zainteresowanie może im utrudnić lub wręcz uniemożliwić wykonanie zadania, do którego zostali tu oddelegowani. Ci trzej obcy, „mundurowi po cywilnemu”, to Franciszek S. – inspektor Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu, Stanisław K. – starszy sierżant Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu, saper i kapitan Wiktor L., przedstawiciel Śląskiego Okręgu Wojskowego.


Pod koniec maja zmrok zapada późno, więc siedzą, chodzą, palą papierosy i popijają wystygłą już herbatę. Czekają. Bo zmrok jest im potrzebny. Ciemności mają ukryć ich poczynania przed ludźmi, a są to poczynania legalne. Tylko nielegalne działania zazwyczaj ukrywamy przed władzą, tu legalne działania władza ukrywa przed ludźmi. Dziwne! Sporządzona później notatka służbowa będzie nosiła klauzulę TAJNE „S” egz. pojedynczy. Czytając ją dzisiaj pomyślicie: dlaczego „tajne”, dlaczego „specjalnego znaczenia”, co tu jest do ukrywania? Na takie pytanie nie znajdziecie logicznej odpowiedzi. To specyfika tamtego czasu. Maj 1983 roku to właściwie początek, dopiero drugi rok (od 13 grudnia 1981) „stanu wojennego” dla jednych, „wojny jaruzelskiej” dla drugich. Godzina policyjna, totalny brak wszystkiego spowodowany „planową polityką niedostatku towarów”, że tak to określę (niech stoją w kolejkach po wszystko, to będą zbyt zmęczeni żeby rozrzucać ulotki i pyskować), strach przed zwolnieniem z pracy, inwigilacja, brak benzyny, obowiązek pracy do lat 45. Bardzo wyraźna polaryzacja polityczna i związany z nią podział społeczeństwa, dzielący nawet małżeństwa. Byli oni i my. A kim byli „oni”, zależało od tego, po której stronie się opowiedziałeś. Na ogół „my” to była miażdżąca większość społeczeństwa, a „oni” to byli ludzie władzy i z nią związani. Sądzę jednak, że dla „onych” to my byliśmy „oni”. Kończę, bo moje rozważania przeradzają się w bełkot, ale chciałem Wam, młodszym, uzmysłowić, w jakiej scenerii i atmosferze przebiegały wydarzenia z 23 maja 1983 roku, bo to właśnie mnożyło tajności i poufności, sięgając granic groteski. Ale tak było.


Zapada zmrok, codzienna krzątanina ulicy zamiera. Ludzie znikają w bramach domów i w oknach zapala się światło. Mężczyźni w pokoju pełnym dymu siedzą, chodzą, palą papierosy... Czekają!  Nikt nie zapala światła, nikomu oprócz starego nie wolno podejść do okna. „Nie wolno, żeby ktoś was zobaczył!” takie polecenie dostali we Wrocławiu od enigmatycznych „władz województwa”, więc czekają, aż miasteczko zaśnie. I czekają, aż skryje ich mrok, chociaż nie muszą wychodzić na zewnątrz, muszą tylko po schodach zejść do piwnic budynku, w którym już są, a właściwie do jednej konkretnej piwnicy. To piwnica starego człowieka – właściciela mieszkania, gdzie teraz siedzą. Stary człowiek był też właścicielem tajemnicy, którą ujawnił tamtym. Dlaczego? Tego się już nie dowiemy. Może pędził bimber (wszyscy pędzili) i złapali go, może handlował mięsem (były kartki) i złapali go, może jego syn, jeśli go miał, roznosił ulotki i złapali go. Może... W każdym razie z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że ujawnił swą tajemnicę – bo musiał. Już wcześniej przygotował wejście do podziemi dla przybyszów, wybijając dziurę w ceglanym murze. Tylko on, właściciel piwnicy i mieszkaniec tego budynku, mógł nie wzbudzając niczyich podejrzeń hałasować w piwnicy. Rozwalał ściankę, udając że rąbie drewno i rozbija co większe bryły węgla. Udało się. Wszyscy sąsiedzi słyszeli, jak się tłucze, ale najwyżej się dziwili: „Co wy, sąsiedzie, do zimy daleko, środek lata przecie”. I tyle, bo któż by się mógł spodziewać, że właśnie z piwnic ich, dobrze im znanego, budynku są jakieś wejścia do lochów pod miasteczkiem. Oczywiście, wszyscy mówili, że takie podziemia są, ale tak naprawdę nikt w to nie wierzył. I tak jest do dziś. Każdy mieszkaniec miasteczka potwierdzi istnienie podziemi, nie mając żadnych racjonalnych przesłanek na dowód swej tezy. „Lochy? pewnie, że są!” –  powiedzą, i pójdą borykać się z kłopotami zwyczajnego dnia, w którym nie ma miejsca na lochy, tajemnice i skarby. Po wielekroć tak jest – legenda jest silniejsza od rzeczywistości – rozmyślał stary. Może dlatego, że pierwsza jest barwniejsza od szarzyzny drugiej. Bywa przecież tak, że znajdzie się ktoś, kto zweryfikuje legendę i w świetle telewizyjnych jupiterów oznajmi autorytatywnie: „Niestety, mimo zastosowania najnowocześniejszych metod badawczych nie stwierdziliśmy istnienia jakichkolwiek podziemi pod miastem!”. Potem ten ktoś zniknie z ekranu, a po roku każdy zapytany odpowie: „Lochy? oczywiście, że są, nawet niedawno szukali!”. „I co?” – zapytasz – „Znaleźli?”. „Nie wiem, ale jak szukali, to na pewno są!” Sam fakt poszukiwań, cóż z tego, że negatywny, uwiarygodnił legendę. Stary uśmiechnął się do swych myśli. Dla niego to nie była legenda, inni może wierzyli, że „są” – on wiedział, że tak jest. Ten mur, który przedwczoraj rozwalał, stawiał we wrześniu 1945 roku, zaraz po tym jak zajął mieszkanie w tym budynku, a wkrótce potem odkrył i spenetrował dostępne z jednej z piwnic rozległe podziemia pod rynkiem miasteczka. Niewielkie, niziutkie wejście było zastawione zbitymi z desek półkami, na których stały weki. Zajął też tę piwnicę. Po co zamurował i zamaskował? Sam właściwie nie wiedział. Czas był niespokojny, ... na wszelki wypadek,... nigdy nic nie wiadomo. No i przydało się! Wykupił się tą informacją. Taka była umowa: pokaże, udostępni, mundurowi spenetrują, zamuruje i zapomni. Opłaca się, bo oni myślą, że tam coś jest, a stary wie, że nic. „Wchodziliście tam?” – pytali na samym początku. „Nie wchodziłem..., min się bałem... i szczurów. Bo ja się boję szczurów”. Uwierzyli..., chyba bardziej w te szczury. A jak polezą na końcu lochów przez te druty, to już ich sprawa. Dorośli są, i fachowcy – pomyślał.


Miasteczko zasypiało, zasypiał też powoli dom, w którym czekali. Czasem, rzadko, trzasnęły jeszcze drzwi, zatupały buty po schodach. „No, poszli spać albo siedzą przy telewizji, jeszcze zapalimy i ruszamy” – zdecydował wysoki w ortalionowej kurtce, sięgając po papierosy. Stary też sięgnął, zajrzał do pustej paczki, zgniótł ją i z niechęcią rzucił na stolik. Wysoki zauważył, wyciągnął papierosy w stronę starego. „Bierzcie, bierzcie” – mówi. „Mam dużo!” Stary wyciąga długiego „Carmena”1 z czerwonej paczki, ale wysoki zachęcająco potrząsa paczką, więc bierze jeszcze jednego, wkłada za ucho, „Dla brata w wojsku” – mówi z wymuszonym uśmiechem. A pies im mordę lizał – myśli. W końcu to nie pierwsze, i nie największe, upokorzenie w jego życiu. Pewnie, że masz dużo – myśli jeszcze – zawsze możesz sobie dokupić w „Savoyu”2. Jego miesięczny, kartkowy przydział już się skończył. Dwieście papierosów, pali „Sporty” – najtańsze, nie wystarcza. Palą w milczeniu. Wysoki skończył, zgniata niedopałek. „Pójdziecie teraz na dół, otworzycie piwnice i potem, jak nikogo nie będzie na korytarzu, machniecie ręką. Nie zapalajcie światła na korytarzu” – dodał. Głupi jakiś – pomyślał stary – światła nie zapalać, na korytarzu jak wkręcili żarówkę, to już po południu jej nie było. Zszedł na dół i zrobił, jak kazali. Nikt nie widział postaci cicho, w butach na gumowych podeszwach, przemykających  po schodach i znikających w piwnicy. Zamknęli za sobą drzwi i zaczęli sprawdzać latarki, jeden miał zwój liny. Stary wiedział, że nie będzie im potrzebna. Wysoki znowu zaczął mówić, widać było, że to on komenderuje: „Jak wejdziemy, to zamkniecie drzwi na kłódkę i pójdziecie do siebie. Wrócicie tutaj za dwie godziny…, powinno starczyć. Jak nas nie będzie, to będziecie przychodzić co pół godziny. Tylko żeby Was nikt nie widział, bo wiecie... – zawiesił głos – nasza umowa straci ważność” – postraszył. „Wy!” – zwrócił się do jednego z mężczyzn – „Idziecie pierwsi! My dziesięć metrów za wami”. Aha..., też się boicie..., jak ja w czterdziestym piątym – stary uśmiechnął się złośliwie. Ten, który miał iść pierwszy, pewnie saper, poświecił w dziurę „Tam podłoga jest dużo niżej, trzeba zeskoczyć.” Po kolei znikali w czeluściach. Stary zasunął otwór półkami, zamknął drzwi na kłódkę i wrócił do siebie na górę. Usiadł i wyjął zza ucha darowanego „Carmena”.

Penetracja – ciąg dalszy

Zdarzenia, które opisałem, to prawie prawda. Popuściłem nieco wodze fantazji, fabularyzując fakty zawarte w „Notatce służbowej...”, ale taka sprawa istnieje naprawdę. Tajemnicza, frapująca i, wydawało by się, nietrudna do wyjaśnienia, a jednak od roku 1995 niewyjaśniona, zawieszona jakby w czasie od lat już dziesięciu. Sprawa, na którą natykam się czasem przeglądając stare notatki i papierzyska, co zawsze kończy się taką samą konkluzją: „O, Sobótka... warto by się tym wreszcie zająć!” I tyle! I znowu nic! Wiec tym razem najpierw ją opiszę, a potem szybko zakończę, żebyście mnie nie ubiegli. I już! Piszę z lekką obawą, że zarzucicie mi, iż się powtarzam, bo przecież jeden z odcinków  „Klubu poszukiwaczy skarbów” poświęcony był temu tematowi. Ale minęło dużo lat, wyrosły nowe pokolenia poszukiwaczy skarbów i tropicieli tajemnic, więc nestor (czyt. zabytek) eksploracji, jak mnie niedawno ktoś nazwał, opowie całą sprawę raz jeszcze, dopóki w ogóle coś pamięta. To jest sprawa z tych, które wymagają odpowiedniej atmosfery i scenerii, więc... zaczekaj aż wszyscy zasną, wyłącz głupi telewizor, usiądź wygodnie w fotelu i przenieś się w czasie. Nie w legendarny rok 1945, a w czasy dużo późniejsze. Jest rok 1995. Miejsce akcji: miasteczko przytulone do podnóża góry. Ta góra to Ślęża, a miasteczko Sobótka – dawne Zobten. W małym pokoiku w Urzędzie Gminy, zajmowanym przez komórkę Obrony Cywilnej trwają porządki. Są potrzebne. Po 1989 sporo się zmieniło. Lecą do kosza jakieś chore broszurki instruktażowe jak się zachować w wypadku użycia przez nieprzyjaciela broni jądrowej. Na wszelki wypadek powiem Wam jak, przecież nigdy nic nie wiadomo. To było tak: jak niedaleko od Ciebie wybuchnie bomba atomowa, to nie należy patrzeć w tym kierunku, tylko położyć się nogami w stronę wybuchu i nakryć się płaszcz-pałatką, a jeśli jej nie macie, osłonić głowę rękami. Co się śmiejecie? Podobno pomaga! Jeszcze jakieś broszury, skoroszyty sprzed lat. Do kosza, do kosza! Wypadła na podłogę pożółkła kartka. Do kosza... zaraz, TAJNE „S” nie wolno wyrzucać..., co to jest? „Notatka służbowa spisana dnia 24 maja 1983 roku na okoliczność ...  i dalej... w godzinach od 22.15 do 0.30... po sforsowaniu wejścia w piwnicy...” – sami zresztą przeczytajcie.







I tak to się zaczęło, a potem nabierało  rozpędu. Bieg sprawie nadał Urząd Gminy Sobótka, wiążąc z przypadkowym odkryciem „Notatki służbowej...” nadzieje na wykorzystanie podziemnego ciągu starych piwnic jako atrakcji turystycznej mającej ściągnąć do miasteczka dodatkowe tabuny turystów i wycieczkowiczów.. (vide „Protokół...”). Władze gminne uznały, że mimo pewnych „niedoróbek” formalnych „...bardzo precyzyjne szczegóły w nich zawarte [w „Notatce...” – przyp. autora] świadczą o ich autentyczności...”. Taki podziemny ciąg lochów-piwnic to dla miasteczka żyjącego z turystów gratka nie lada, toteż nic dziwnego, że władze miasta podchwyciły temat, zawiadomiły kogo trzeba i nie trzeba i wkrótce powołano, jak za dawnych dobrych czasów, „Zespół badawczy do spraw...”, do którego weszli wszyscy krewni i znajomi Królika i jeszcze parę osób. Tak trochę ironicznie piszę, bo gremia, których zadaniem jest działanie, a które zbyt rozbudowano, stają się na ogół do tego działania niezdolne i drepczą w miejscu. Pozwalam sobie na ironię, a później zrobiłem to samo. Powołałem zespół w składzie Wojciech Stojak – i na tym się właściwie skończyło, zespół w składzie Wojciech Stojak nawet nie zadreptał, tylko stanął w miejscu i tak stoi do dziś. Ad rem! Powołany zespół rozpoczął działalność zebraniem i ustaleniami, które oczywiście zaprotokołowano. Czytając zamieszczony poniżej „Protokół ze spotkania dotyczącego odkrycia wejścia do podziemi w Sobótce” z dnia 27 kwietnia 1995 roku trudno się oprzeć wrażeniu, że uczestnikami spotkania nieco zawładnęła  atmosfera poszukiwań, tajemnic i skarbów. I nie dziwota. Poszukiwanie, tropienie, polowanie, nieważne czego i na co, to ciężka choroba i rzadko uleczalna. Wiem, bo sam choruję. Zamieszczony niżej protokół powstał w Urzędzie Gminy Sobótka. Obrona Cywilna sporządzała własne; czy pozostałe instytucje, których przedstawicieli powołano do zespołu badawczego, również – nie wiem. Ponieważ inne protokoły zawierają właściwie to samo, ograniczę się do tego jednego. Czytajcie:

 



Tego typu spotkań i ustaleń było więcej, ale wszystkie podobne, wobec czego nie ma sensu ich przytaczać. Nieoficjalnymi kanałami udało mi się ustalić, że brak wyników wizji lokalnej (vide przedostatni akapit protokołu) spowodowany został bardzo prozaicznymi przyczynami. Oficjalnie działającego zespołu badawczego nie wpuszczono do podejrzanej piwnicy. Tak po prostu. Jak śmieli?! Ano śmieli, bo widzicie, to był już rok 1995, sześć lat po „przewałce” w 1989 i w Polsce prawo własności zaczęło zdobywać prawo obywatelstwa. Przedtem wystarczyłoby krótkie polecenie: „Otwórzcie piwnicę i wracajcie do siebie” – dziś nie. O ile mi wiadomo, drugiej próby wejścia do piwnic nie było. Dlaczego? Może dlatego, że trudno było zebrać wieloosobowe gremium. Może dlatego, że nie było pomysłu, jak zmusić właścicieli piwnic do ich udostępnienia. Może dlatego, że zbliżał się okres urlopów. Może z innych przyczyn. W każdym razie początkowy impet słabł, słabł, aż  zamarł. Członkowie  zespołu powrócili do swych codziennych obowiązków i de facto zaprzestali działań prowadzących do wyjaśnienia sprawy sobóckich podziemi, mimo iż zespół nie został oficjalnie rozwiązany. Znałem już całą sprawę, znałem treść TAJNEJ „S” notatki służbowej, ale mogłem tylko „chodzić, siedzieć, palić papierosy i pić stygnącą w miarę upływu czasu herbatę”. Musiałem czekać! Dlaczego? Bo tak długo, jak długo działał oficjalny zespół badawczy, żaden indywidualny lub nawet zrzeszony w jakimś stowarzyszeniu tropiciel tajemnic nie miał najmniejszych szans włączenia się do poszukiwań – to jest oczywiste. Dopiero gdy bezruch oficjalnego „ciała” trwał ponad rok, odważyłem się zwrócić do władz Sobótki z propozycją zajęcia się tą sprawą, jako że powołany przed rokiem zespół tymczasowo zaniechał działań.
Zwróciłem się pisemnie, odpowiedź była ustna: „Niech Pan próbuje”. Taka forma odpowiedzi była zrozumiała, przecież oficjalnie wciąż działał oficjalny zespół. No to zacząłem próbować. W prywatnym wykonaniu cały „zespół badawczy” składałby się pewnie z trzech osób, z których jedna byłaby potrzebna tylko „do towarzystwa” – to nie był problem. Na podstawie „Notatki...” sporządziłem rysunki w skali 1:500, bo ściągnąłem plany sytuacyjno-wysokościowe Sobótki właśnie w takiej skali. Zrobiłem dwa: rzut poziomy i przekrój pionowy. Oba plany zamieszczam poniżej, a ponieważ w druku rzadko udaje się zachować skalę, namaluję Wam dodatkowo podziałkę liniową. Nałożyłem moje rysunki na plan Sobótki i coś tam wyszło.



Długi, opadający w dół tunel jest najprawdopodobniej usytuowany pod jedną z ulic okalających sobócki rynek. Bazując na dużych deniwelacjach w podziemiach możemy mieć pewność, że tunel biegnie generalnie w kierunku zbliżonym do północy, ponieważ w tym kierunku opada teren w okolicy rynku. Prawdopodobnie całość podziemi jest płytko, bo wszystkie opisane w „Notatce…” pomieszczenia mają cechy zwykłych piwnic. Do zrobienia pozostała już tylko jedna rzecz. Ustalenie, z której piwnicy w wytypowanym budynku jest wejście do podziemi. Proste jak drut? Pozornie, choć wiedziałem, który to dom. Ze względu na usytuowanie budynku na stoku w grę wchodziły tylko dwie zewnętrzne ściany budynku, do których mogły przylegać nawet cztery piwnice należące do różnych lokatorów i… stanąłem dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zacięła się machina oficjalna. Jak się dostać do piwnic? Przecież się nie włamię, muszą się zgodzić właściciele. Mało „dostać”, muszę podejrzane ściany odsłonić do posadzki, żeby wypatrzyć ślady zamurówki z roku 1983, cytuję: „Postanowiono trwale zabezpieczyć wejście do tych piwnic aby uniemożliwić ich penetrację przez osoby niepowołane...” Nieźle to zrobiono, „...całkowita blokada wszelkich na ten temat informacji...” również okazała się skuteczna. Pod podejrzaną ścianą może leżeć np. węgiel, mogą stać ciasno poupychane rupiecie, może stoi, jak przed laty, regał wypełniony od góry do dołu wekami? Jak namówić właściciela, by pozwolił na demolkę jego uładzonej piwnicy? Oczywiście trzeba ujawnić całą sprawę. Ale oni na pewno mają syna, wnuka, brata lub przyjaciela i pomyślą „Sami wejdziemy” – i wygonią. Wiem! Jest wyjście! Pieniądze! Trzeba zapłacić. Ale jak ja zaoferuję pięć baniek (wtedy były jeszcze „bańki”, czyli miliony, dzisiaj, po denominacji – sto złotych), to pomyślą, że tam jest skarbów za pięćdziesiąt – i wygonią, jak zaoferuje dziesięć, to pomyślą, że jest za sto – i wygonią. Takie sytuacje „przerabiałem” już kilkakrotnie w innych miejscach, przy innych sprawach. A poza tym ja nie mam ochoty „dopłacać do skarbów”, a sponsorów jakoś nie widać. Co robić? Jak to załatwić? Poprzednia, nieudana próba wejścia do piwnic przez oficjalny zespół badawczy jeszcze bardziej utrudniła sprawę… I tak, jak uprzednio wspomniałem, na tym zastanawianiu się, co robić, zespół badawczy w składzie Wojtek Stojak zadreptał w miejscu i drepcze do dziś.


Coś tam jednak zrobiłem. Udało mi się przekonać władze gminy, że ujawnienie tajemnicy z pewnością nie zainicjuje lawiny dzikich penetracji i nie zakłóci prac zespołu badawczego, bo to nie jest sprawa, którą można załatwić w nocy łopatką saperką. A istnieje możliwość, że jeszcze ktoś zna wejście, że oficjalne upublicznienie informacji zwolni go z obowiązku zachowania tajemnicy i może wszystko ujawnić, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Może istnieje „siódmy człowiek” i zacznie mówić. Może właściciele piwnic przekonają się do ich udostępnienia. Jakaś szansa istniała. Poświęciłem temu tematowi cały odcinek „Klubu poszukiwaczy skarbów” ujawniając treść „Notatki...”. Telewizja wyemitowała program i... nic! Ani jednego telefonu. Ani kroku do przodu. W obawie przed niepowodzeniem ciągle nie mogłem się zdecydować, by pójść do feralnego budynku i poprosić: „Wpuśćcie mnie do piwnicy, bo chcę... itd.”, więc próbowałem zacząć niejako „od tyłu”. Wespół z sobócką Obroną Cywilną weszliśmy do nieużytkowanego, najniższego poziomu piwnic pod budynkiem Urzędu Gminy, który stoi na rynku, a więc wg „Notatki...” nad systemem podziemi. A nuż?

Wykute w skale, częściowo obmurowane piwnice – korytarze dawnej restauracji, kiedyś zapewne pełne trunków czekających w chłodzie podziemi na klienta. Dziś opuszczone, smrodliwe korytarze i walające się w wodzie puste butelki sprzed lat. Te opuszczone korytarze zaczynają się prostokątnym pomieszczeniem bez posadzki, do którego schodzi się po paru schodkach. Zawalone jest żużlem z gminnego pieca nie wiadomo na jaką głębokość. W jednym rogu jest coś, co może być początkiem schodów w dół. Czy jest? Nie sprawdziliśmy. Planowałem kopanie i wywózkę tego żużla, ale jakoś tak... zeszło. Dziś wszystko jest z powrotem zamurowane i otynkowane. Parę osób wie, gdzie te piwnice są i że są. Wszystkie jeszcze żyją. A potem... potem zostanie tylko „Notatka służbowa...” i ten artykuł, nie wiadomo – prawdziwe czy wymyślone?


PS. Potrzebny jest ten „pees”. Personalia „Starego” są nam nieznane. Obrona Cywilna nie tyle ustaliła, co przypuszcza, że mógł to być pierwszy kowal z Sobótki. Dwie osoby „urzędowe”, w tym ta, która sporządziła notatkę, nie żyją. Ale w penetracji podziemi brało udział pięć osób o znanych, wymienionych w protokole personaliach, a jednak nie udało się ani mnie, ani OC nie tylko ich odnaleźć, ale nawet ustalić, czy istniały. Prawdopodobnie były to tzw. „nazwiska operacyjne”, tzn. fikcyjne nazwiska nadawane funkcjonariuszom oddelegowanym do działań daleko od swojego stałego miejsca zamieszkania i pracy. Taki system funkcjonował podczas stanu wojennego. Dziennikarska rzetelność każe ujawnić jeszcze coś. Po pewnym czasie w sobóckim urzędzie gminnym zaczęto dopuszczać możliwość mistyfikacji, chociaż bez sugestii, kto i po co właściwie. Całość ma jeszcze jeden słaby punkt. Na urzędowej pieczątce umieszczonej w lewym górnym rogu „Notatki…” brak numeru telefonu. Dlaczego?

PS 2018 
1,Niestrudzony poszukiwacz Wojciech Stojak nie zdążył odkopać podziemnej Sobótki w rynku. Zmarł kilka lat temu.
2, Każdy mieszkaniec Sobótki który, przeczytał tekst powyżej wie gdzie znajduje się wejście do nie zbadanej podziemnej części miasta. Wystarczy tylko się dogadać i odkopać tę część następnie sprzedawać bilety do tej niewątpliwie przyszłej atrakcji.  


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Historia Sobótki, temat skopiowany ze znikającej strony (chyba pierwszej o Sobótce) link

Pradzieje Ślęży i Sobótki 

Juz w okresie neolitu (4200 - 3500 p.n.e.) stwierdza sie osadnictwo w rejonie Slezy. Uksztaltowala sie tu lokalna, Slezanska grupa kultury luzyckiej, która wytworzyla osrodek kulturowy. Obejmowal on góre Sleze, Radunie i Wiezyce. Zachowane na ich szczytach konstrukcje kamienne, interpretowane sa jako ogrodzenie miejsc swietych. Archeolodzy datuja te urzadzenia na XIII - V w p.n.e. Oddawano tu czesc bóstwu slonecznemu oraz innym zjawiskom przyrody. 

Sredniowiecze 
We wczesnym sredniowieczu (VI VII w n.e.) w rejonie Slezy rozwija sie osadnictwo. Najstarsza osada sa Chwalkowice, datowane na VI VII w. Odkryto tam m.in. pracownie obróbki kamieni zarnowych, a na stoku Slezy kilka pól szybów, z których pozyskiwano surowiec do produkcji zaren. Zarówno skala produkcji jak i popyt na ten produkt spowodowaly, ze zarna Slezanskie eksportowane byly daleko poza granice Slaska. 
W Bedkowicach (wsi poswiadczonej w 1209 r. jako wlasnosc ksiazeca) zachowal sie wczesnoSredniowieczny zespól osadniczy. Obejmuje on ruine grodu, cmentarzyska kurhanowe, kultowy krag kamienny, sredniowieczny staw oraz osade funkcjonujaca do XIII w. Gród zbudowano na krawedzi wysoczyzny, na planie owalu o wymiarach 65 na 75 m. Na odcinku zachodnim dobudowano drugie pasmo walu, licowane drukiem kamiennym, przedzielone fosa. Wewnetrzne lico walu, zniszczone pozarem, zbudowane bylo z belek, gliny i pojedynczych kamieni w konstrukcji rusztowej. Zewnetrzne lico stanowil plaszcz gliniany. Podstawe walu dodatkowo wzmocniono brukiem kamiennym. Do grodu prowadzilo wejscie od strony wschodniej. Zabudowa wnetrza byla rozmieszczona dookolnie pod walem, skladala sie z domostw i czeSciowo zaglebionych w ziemie jam gospodarczych. Gród (pierwotnie dwuczlonowy) otoczony byl sucha fosa. LudnoSc zamieszkujaca go, jak i przylegle don osady o charakterze rolniczym, nalezala do plemienia Slezan. Zmarlych chowano w kurhanach polozonych w odlegloSci 400-800 m od osady. Caly ten zespól stanowi dziS Rezerwat Archeologiczny ze skansenem osady. 
W VII w. rozwija sie osada Sobótka, bedaca sluzebnym miejscem dla oSrodka kultowego na Slezy. Z czasem przeksztalca sie ona w osade targowa z wymiana towarów w soboty. Pierwsza wzmianka o osadzie targowej "forum sub monte" lub "forum in Sabath" to zapis pochodzacy z bulli papieza Eugeniusza III z 19 pazdziernika 1148. 
Do polowy XI w. Sleza pelnila role poganskiego oSrodka kultowego plemienia Slezan pomimo, ze od czasów Mieszka I rozwijalo sie chrzeScijanstwo. Normalnym zjawiskiem na Slasku bylo w X i na poczatku XI w. wystepowanie równolegle religii poganskiej i chrzescijanskiej. Dopiero za czasów Kazimierza Odnowiciela nastapila próba likwidacji "stolicy poganstwa" - oSrodka kultu na Slezy. Mimo wszystkich podejmowanych w tym kierunku dzialan, Sleza nadal stanowila swietosc i nadal skupiala elementy dawnej wiary. Reliktami obrzedów poganskich w rejonie góry Slezy jeszcze do polowy XIX w. byly: palenie ognisk w noc swietojanska oraz targi malzenskie uznawane za niemoralne i zakazane przez wladze pruskie. 
Wielkorzadca Boleslawa Krzywoustego Piotr Wlast w 1128 r. sprowadzil z Francji zakon Augustianów i podarowal im Sleze oraz okoliczne wioski. Z okresu osiedlania sie Augustianów pochodza prawdopodobnie fragmenty murów pozostalych na szczycie Slezy po kaplicy wybudowanej tam w VIII w. Augustianie stali sie wlascicielami góry i okolicznych wsi na ok.. 700 lat, az do likwidacji zakonu na poczatku wieku XIX. W latach 1121-1138 Piotr Wlast zalozyl na szczycie Slezy klasztor pod wezwaniem P. Marii, który w polowie XII wieku przeniesiony zostal na Piasek we Wroclawiu. 
Slezanski zamek, ze wzgledów strategicznych, utrzymywano w stalej gotowoSci bojowej, wzmacniano i rozbudowywano. Odegral on wazna role w 1294 r., broniac Waclawowi czeskiemu dostepu do Wroclawia. Ostatecznie w wieku XIV Bolko II Swidnicki wzniósl na miejscu dawnego grodu nieduzy, kamienny zameczek. Przezywal on dziwne koleje losu, w trakcie czeskich wojen religijnych we wladanie objely go wojska husyckie; oblezenie i zaciekla obrona nadwerezyly te budowle. Pózniej w jego ruinach ukrywali sie raubritterzy stad wyruszali na swe grabiezcze wyprawy. Przewodzil im Hans During. Rozbójnicy ci stali sie postrachem kupców na drogach miedzy Wroclawiem a Swidnica, do czasu az mieszczanie obu tych miast zdobyli zameczek i obrócili go w ruine, by wiecej nie dawala schronienia zbójcom. Duzo pózniej, bo w roku 1702, w miejscu tym opat wroclawskiego klasztoru augustianów Jan Sievert zakonczyl budowe koSciólka, do którego wiodly monumentalne schody. 
Nalezaca do klasztoru osada z targiem przykoscielnym rozwijala sie, mimo burzliwych dziejów swietej góry. Przedlokacyjna osada o silnie wydluzonym ksztalcie rynku, zblizonym do elipsy, pozostawala wsia do chwili nadania jej w roku 1221 przez Henryka Brodatego praw miejskich w ich Sredzkiej odmianie. 
W XIII w. nasilil sie konflikt miedzy zakonem a ksiazetami wroclawskimi. Dotyczyl on praw wlasnosci do Sobótki, i co za tym idzie, braku jasno okreslonych kompetencji umozliwiajacych nadawanie przywilejów, które ulatwily innym miastom szybkie wzbogacenie sie. 
W pierwszej polowie XIV w. wlascicielami Sobótki sa ksiazeta ziebiccy. Jeden z nich, Mikolaj, sprzedal Sobótke Bolkowi II Swidnickiemu. W 1392 roku na mocy ukladu dziedzicznego, Sobótka wraz z calym ksiestwem Swidnicko jaworskim przeszla pod panowanie Karola IV Luksemburskiego, wladcy Czech. On to w roku 1399 odnowil prawa miejskie Sobótki. 

Wiek XV - XVIII 
W wieku XV, który dla wiekszosci miast Slaskich byl katastrofalny, w Sobótce obserwuje sie powstawanie pierwszych cechów, wzniesienie wagi miejskiej i kramu solnego. Miasto nie ustrzeglo sie jednak klesk powszechnych w tej epoce. Nie posiadajac systemu fortyfikacji, stalo sie lupem Husytów, którzy spalili je w 1428 r. 
W roku 1526 Sobótka i okolice przeszly pod panowanie cesarstwa habsburskiego. Nastapil, trwajacy blisko 100 lat, rozkwit miasta; dopiero wybuch wojny trzydziestoletniej w I polowie XVII w. byl poczatkiem ogromnych zniszczen miasta. Do tragicznych momentów w zyciu Sobótki nalezy tez ogromny pozar w 1730 r., który w ciagu dwóch godzin - jak glosi tablica inskrypcyjna w kosciele sw.Jakuba obrócil cale miasto w perzyne. Odbudowa po tym pozarze zmienila dotychczasowy zespól urbanistyczny. Miasto plonelo jeszcze dwukrotnie w roku 1741 i 1786. 
Wojny Slaskie XVIII w. nie ominely Sobótki, dopelniajac miary zniszczen. W wyniku pokoju hubertsburskiego w 1763 r., Sobótka wraz z calym Slaskiem przeszla pod panowanie króla pruskiego Fryderyka II. 
W roku 1808 wprowadzono nowozytny system samorzadowy w miescie. W dwa lata po powolaniu do zycia rady miejskiej i rozpoczeciu przez nia urzedowania w oparciu o porzadkowe przepisy pruskie, przeprowadzono sekularyzacje posiadloSci klasztornych. Tym samym po wielowiekowym zwiazku z zakonem augustianów Sobótka stala sie miastem niezaleznym. 
W tym czasie idace na wschód wojska napoleonskie nie ominely miasta. Po upadku Twierdzy Swidnickiej miasto, jako nalezace do okregu Swidnickiego, musialo zaplacic polowe kontrybucji nalozonej na Swidnice. 

Wiek XIX 
W miare spokojny byl byt miasta w I polowie XIX w. Upamietnil sie pozarem w 1838 r. oraz "rewolucja" w okresie Wiosny Ludów w 1848 r. W tym roku biedota miejska i okoliczna, zebrana przed budynkiem nadleSnictwa, zazadala prawa swobodnego zbierania chrustu w lasach oraz zwrotu kar pienieznych nalozonych na zbieraczy schwytanych w lesie. Sprawe zakonczylo sprowadzenie 150 zolnierzy z garnizonu Swidnickiego i aresztowanie "wichrzycieli". 
Druga polowa XIX w. zastala Sobótke cicha, utrzymujaca ducha dawnych czasów. Pewien przelom spowodowalo zbudowanie w 1885 r. linii kolejowej Wroclaw Swidnica. Zaktywizowalo to bardziej przedsiebiorczych Sobótczan, a przede wszystkim zapoczatkowalo turystyczna eksploatacje Masywu Slezy. 

I wojna Swiatowa i okres miedzywojenny 
Pierwsza wojna Swiatowa nie przyniosla miastu wiekszych zniszczen. Natomiast okres miedzywojenny to dynamiczny rozwój bazy turystycznej. W mieScie funkcjonowalo kilka hoteli i zajazdów, w okolicznych wsiach istnialo wiele gospód i wyspecjalizowanych domów wypoczynkowych o charakterze sanatoryjnym. Nadal rozwijaly sie handel i rzemioslo, aczkolwiek mialy one znaczenie lokalne. Wizytówka przemyslowa miasta byl wówczas Browar w Górce, którego produkcja rozchodzila sie po calym Slasku. 

II wojna Swiatowa 
Druga wojna Swiatowa spowodowala znaczne zniszczenie miasta. Jej koniec mial tu dosc dramatyczny przebieg. Rosjanie wkroczyli do miasta w lutym 1945 r. i niestety musieli je opuscic. Ciezkie walki toczyly sie tu do maja. Po kapitulacji Wroclawia 7 maja 1945 r., w rejonie Sobótki nastapila koncentracja wojsk niemieckich. Dopiero po dramatycznej bitwie w godzinach popoludniowych Niemcy ostatecznie opuscili zrujnowane miasto. 

Druga wojna Swiatowa miala tu dramatyczny przebieg. W masywie Slezy i u jego podnóza toczyly sie krwawe walki, które trwaly kilka miesiecy. Dzialania wojenne doprowadzily do znacznych zniszczen miasta, które bylo dwukrotnie zdobywane przez Rosjan w lutym i maju 1945r. Po kapitulacji Wroclawia 7 maja 1945 r., w rejonie Sobótki nastapila koncentracja wojsk niemieckich. Dopiero po dramatycznej bitwie Niemcy ostatecznie opuScili zrujnowane miasto. 

W wyniku rabunkowej gospodarki pierwszych lat powojennych szereg budynków nadajacych sie do remontu rozebrano, cegle przeznaczajac m.in. na odbudowe Warszawy.



Ciekawa książka, wspomnienia 16 letniej dziewczyny, zwłaszcza ciekawy fragment jak przechodziła piechotą z Wrocławia do Dzierżoniowa w czerwcu 1945 r.  
Moja wędrówka z Kielc na Ziemie Odzyskane Wspomnienia z osadnictwa w Bielawie i Dzierżoniowie
Teresa Gos /TUTAJ/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz